Szukaj na tym blogu

niedziela, 17 lutego 2019

"NARODZINY GWIAZDY" kontra "BOHEMIAN RHAPSODY"

Na co warto wybrać się do kina?
Ostatnio miałam niekłamaną przyjemność wybrać się do kina na dwa filmy o których w ostatnim czasie głośno. Pierwszy film to historia narodzin gwiazdy w którą wcieliła się Lady Gaga, historia nie do końca prawdziwa ale rzeczywista...
Natomiast Bohemian Rhapshody to próba odtworzenia życia legendy Freddie Mercury i nieśmiertelnego zespołu Queen. Historia prawdziwa ale czy w 100% prawdziwa i nieprzerysowana....



Zacznijmy od tego że ja wprost kocham kino i często się zatracam w filmach ale w tym konkretnym przypadkach liczyłam na coś więcej... i wiecie co nie zawiodłam się...
Żeby nie przedłużać powiem od razy zakochałam się w filmie


"Narodziny gwiazdy"

I może nie tyle w filmie co muzyce... Na wstępnie należałoby powiedzieć, że to wszystko za sprawą Bradleya Coopera, reżysera, scenarzysty, producenta i aktora pierwszoplanowego w jednej osobie. 



To on stworzył ten film i Lady Gage odtwórczyni głównej roli na nowo... 

Fabuła jest dość prosta. Ot nieszczęśliwa historia miłosna upadającej gwiazdy country Jacksona Maine
 i młodej piosenkarki Ally. On się stacza po równi pochyłej a ona zaczyna swoją drogę ku sławie... To nie mogło skończyć się dobrze...

Odtwórczyni głównej roli jak na debiutantkę (no prawie debiutantkę) spisała się naprawdę nieźle... Na tyle nieźle, że ją polubiłam. Muszę przyznać, że nie tyle wcześniej jej nie lubiłam co mnie po prostu nie interesowała. Te jej skandaliczne ubiory typu sztuka mięsa nie robiły na mnie wrażenia, ba nawet za bardzo nie wiedziałam jak wygląda przez ten jej przerysowany styl bycia.  
I nagle miałam okazję poznać ją bez tej całej kiczowatej otoczki. Podobno Bradley biegał za nią po planie ścierając jej z twarzy makijaż, żeby wyglądała jak najbardziej naturalnie i udało się. 

Dostrzegłam jej prawdziwą twarz, twarz Stefani Germanotta (to jej prawdziwe imię i nazwisko) ... albo twarz którą chciała pokazać widzą... Tak czy siak efekt powalający... Nawet znajomi widząc zwiastun filmu trzy razy się pytali czy to naprawdę ona.. ale naprawdę to jest Lady Gaga? Tak to ona! Na dowód zestawienie jej podwójnego oblicza..


Nie mogę powiedzieć, że jakoś powaliła mnie na kolana jej gra aktorska ale niezaprzeczalnie była dobra... Piosenki też śpiewała bardzo dobrze ale tego można było się spodziewać po piosenkarce...

Za to totalnie zaskoczył mnie Bradley. O tym, że jest niezłym aktorem wiedziała, ale że tak śpiewa! Tego już nie wiedziałam! Totalnie powalił mnie na kolana tym bardziej, że przed filmem przeczytałam, że śpiewa na żywo. Podobno Lady Gaga go uczyła śpiewać i wiecie co... dla mnie uczeń przerósł mistrza... On się marnuje jako aktor ;)











i tu dochodzimy to przepysznej esensji filmu... muzyki. To było trochę tak jak z koncertami. Gdybym nie była na filmie pewnie by mnie tak nie urzekła ale teraz po prostu szaleje na punkcie piosenki "Shallow". Poniżej link z nagrania tej piosenki do filmu... Dla potrzeb filmu Bradley i Lady Gaga zaśpiewali na żywo przed 90tysięczną publicznością na festiwalu Glastonbury.
Nie była to tylko jedna piosenka. Cała ścieżka dźwiękowa jest fantastyczna, co więcej praktycznie wszystkie piosenki powstały na potrzeby filmu a ich współtwórcami był Bradley i Gaga. 
Do tej pory słucham wszystkich utworów z filmu wyszperanych na necie i zamierzała kupić płytkę soundtrack do filmu. W miarę słuchania nawet stwierdziłam, że Lady Gaga ma w sobie to coś. Po raz pierwszy to zauważyłam...
Myślałam, że ten obraz zmieni Lady Gage tym bardziej, że film wydaje się trochę taka metafora jej życia i tego, że do dążenie do sławy poprzez ekstrawagancje i śpiewanie popowych piosenek nie zawsze jest kwintesencją artyzmu... ale chyba tak się nie stało co widać na poniższym zdjęciu...












A może po prostu ona dokładnie taka jest a ta skromna piosenkarka to tylko gra aktorska...

Niezaprzeczalnie trzeba jednak przyznać, że jest jakaś więź miedzy tymi dwojgiem. Sami zobaczcie... występ na żywo z koncertu Lady Gagi na który wybrał się Cooper...
Widzę tylko jeden minus tego filmu. Idąc do kina trzeb się liczyć z ukradkowym ocieraniem łez tak by nikt nie widział, bo wstyd... No cóż nie jest to szczęśliwa historia.  Zresztą po wyjściu z kina nawet stwierdziłam, że tytuł powinien raczej brzmieć "Śmierć gwiazdy"....
Temat jest sprawdzony i może trochę oklepany bo powstał już nie jeden film pt. "Narodziny Gwiazdy"  ale... 
... muzyka i magia kina wynagradza wszystko....



Czy wiec warto wybrać się do kina? Warto!.. Nie nastawiajcie się na fajerwerki a będziecie miło zaskoczeni...

A mi po tym filmie została muzyka. Zresztą już zaopatrzyłam się w nagranie...










Tym oto sposobem przechodzimy do drugiego pretendenta pt 


"Bohemian Rhapsody"

Wiecie oglądając filmy biograficzne zawsze się obawiam, po pierwsze czy aktor się sprawdzi zarówno pod względem wyglądu jak zachowania upodabniając się do postaci, jak również czy historia nie zostanie przerysowana tudzież wypaczona? 

W postać Frediego Mercury wcielił się niejaki... Rami Malek aktor raczej bliżej mi nie znany, no może poza jakąś tam rolą w filmie "Noc w muzeum". Bardzo dobrze, że twórcy nie postawili na kogoś bardzo znanego bo często osobowość sceniczna takiego aktora przytłacza postać. Tu na szczęście tak się nie stało.
Freddiego Mercury poznajemy jeszcze jako...Farrokha Bulsara zanim stał się  jednym z najlepszych wokalistów w historii muzyki popularnej. Dzięki temu zabiegowi widzimy jak ewoluuje postać Freddiego i drobne różnice w wyglądzie nie przytłaczają a trzeba przyznać, że w filmach biograficznych wygląd ma znaczenie. Malek może tylko spojrzenie ma nazbyt wyraziste ale jestem w stanie na to przymknąć oko ;) To tylko podkreśla oryginalny charakter Freddiego. 
Jedyne z czym lekko przesadzili twórcy to ten zgryz... miał co prawda krzywy ale chyba nie aż tak ;)






Ale filmy fabularne kierują się swoimi prawami. Podkreślają to co ma znaczenie i co jest charakterystyczne dla danej postaci omijając mniej znaczące wątki z życia. I tu trzeba powiedzieć, że "Bohemina Rhapsody" nie jest prawdą absolutną . Można by rzec że autorzy bardziej zasugerowali się historią Frediego i zespołu Queen.
Niektóre wątki w filmie są nieco przekłamano jak dla przykładu sposób w jaki Freddy trafiła do zespołu. Nie prawdą jest, że spotkali się po koncercie pod barem po tym jak Staffell porzucił zespół Smile (kapele później przemianowaną za sprawą Freddiego na Queen). Freddy zdążył poznać Brayana Mayera i Rogera Teylora jak również samego Tima Staffella wcześniej na uczelni. 
Niektóre wątki natomiast przemilczano jak chociażby to, że Freddy studiował na wydziale sztuki Isleworth Plytechnic oraz ukończył Ealing Art Colleg na wydziale sztuki i wzornictwa na którym faktycznie poznał w/w muzyków.  
Pewnie dzięki temu miał upodobanie do ekstrawaganckich strojów...


Co nie co też zmieniono w chronologii dla potrzeb filmu. Jedną z ważniejszych zmian jest chociażby to, że biorąc udział w finałowym koncercie Freddy tak naprawdę nie wiedział jeszcze, że jest chory...
Nie jest więc to wierna odtworzona historia. W sieci można znaleźć mnóstwo takich przykładów ale mimo to jestem w stanie powiedzieć, że jest prawdziwa. Te przekłamania i drobne zabiegi artystyczne dla potrzeb filmu jej nie przytłaczają i oddają w pełni ducha Queen i ich frontmana. 
Więc co znajdziemy w tym filmie. Prawdziwą przyjaźń między szalonymi członkami zespołu wraz z ich wzlotami i upadkami. W tym ich niebywałą fantazje i potrzebę tworzenia muzyki na na nowo i z pasją. 












Jak również szalonego, pełnego charyzmy i jedynego w swoim rodzaju Freddiego. Trzeba przyznać, że ten człowiek był naprawdę niepowtarzalny. Dzięki filmowi dowiemy się co tak naprawdę liczyło się w jego życiu zarówno tego młodego Freddiego jak i tego będącego na szczycie...


Mamy możliwość poznania jego prawdziwych miłości... Tych małych jak miłość do kotów (każdy z kotów Freddiego miał swoją sypialnie a nawet pisał dla nich piosenki) jak i tych większych.... jak miłość do jedynej kobiety, którą kochał Merry... 
Poniżej filmowa Merry...
oraz dla porównania jej pierwowzór....


Mówiąc o miłości... muszę przyznać, że przed obejrzeniem filmu miałam pewne obawy... Pewnie większość z Was wie, że Freddy zmarł na AIDS z powodu swojego upodobania do Panów. Ponieważ jest to dość kontrowersyjny wątek obawiałam się, że po ekranie będą biegać chordy facetów z gołymi tyłkami. Na szczęście zostało to pokazane w dość subtelny sposób ale bez niedomówień. 
Jedna z fajniejszych scen to ta w przyczepie przed koncertem finałowym w której Freddy przedstawia swojego partnera zespołowi (w filmie grającego kelnera, w rzeczywistości był to fryzjer) 


Gdy jego przyjaciel wychodzi Freddy mówi niewinnie: - "On wygląda mi na geja". Cytat być może nie dokładny ale scena zabawna. Zresztą sporo jest humoru w tym filmie. To duży plus tej produkcji. 

Prawie tyle samo co smutku...

Ale najważniejszą rolę w filmie odegrała muzyka zresztą podobnie jak w "Narodzinach gwiazdy" z tą drobną różnicą, że tu dla odmiany znałam wszystkie piosenki. Bo kto nie słyszał "We Are the Champions" czy  "We will rock you"... 
Czasami miałam wręcz uczucie, że film bardziej opowiada historie muzyki i kultowych utworów niż samych wykonawców... w tym również tytułowego utworu z eksperymentalnego albumu A Night At The Opera pt "Bohemian Rhapsody" W swoim czasie Ameryka oszalała na jego punkcie dzięki teledyskowi z filmu Świat Wayne'a w którym co ciekawe Myers gra jedną z ról (ale o tym nie było już mowy w filmie). 
Zresztą film nie jest do końca przewidywalny. Przede wszystkim nie kończy się  tak jakby się można było spodziewać... śmiercią Freddiego a koncertem finałowym Live at LIVE AID z 1985r! Jest on tak nagrany, że naprawdę można się poczuć jakby się tam było. Słyszałam też, że niekiedy się zdarza, że ludzie śpiewają w kinie...
Cóż można dodać... chyba tyko to, że król jest tyko jeden!


Na koniec rozstrzygnięcie... Na co wybrać się do kina?
Powiem krótko w moim odczuciu lepszy był film "Narodziny Gwiazdy"... jednak nie wyobrażam sobie nie obejrzeć "Bohemian Rhapsody"!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...